0

Piknik Szybowcowy w Lesznie.

fot. Daniel AndruszkiewiczW zeszłym roku zapraszani byliśmy na pokazy Air Show do Radomia oraz na Płocki Piknik Lotniczy. W tym roku otrzymaliśmy zaproszenie do udziału w Pikniku Szybowcowym w Lesznie. Zazwyczaj do tego typu imprez podchodzimy z dystansem i traktujemy je, jako świetną zabawę oraz możliwość wspólnego latania bez presji rywalizacji tak jak na zawodach.

Stąd też, co roku wymyślamy sobie nazwy naszej grupy pokazowej i tak dla przykładu w Płocku lataliśmy, jako Grupa Pokazowa „AMELINIUM – tego nie pomalujesz”.  Te nazwy powstają spontanicznie podczas pokazów, ktoś rzuca hasło, wszyscy się z tego śmiejemy, a później „kradniemy” na czas pokazów. W Lesznie występowaliśmy, jako Grupa Pokazowa „HAŁOS”, a czemu właśnie tak? Może więcej o tym za chwilę. Zacznijmy od początku, Adam „Trenejro” Paska wysłał do wszystkich kadrowiczów maila z zaproszeniem na pokazy w Lesznie. Zgłosiło się kilku ochotników: Adam „Kruak” Piórek, Paweł „Lojak” Kozarzewski, Piotr „Apollo11” Geło, Tomek „Łysy” Dembczyński, Marek Barczyński z Violettą Bara “Markus”, Marcin „Władza” Bernat, Wojtek „Młody” Bógdał oraz gościnnie imprezę odwiedził Tomek „Krotek” Krotecki oraz Bartek „Bart” Nowicki i z nami polatali. Do Leszna nie pojechaliśmy tylko na pokazy, ale również odbyć trening. Na lotnisku w Lesznie pojawiliśmy się w piątek, udało się polatać na pylonach, oraz zrobić próbę przelotów pokazów. W piątek również odbyła się odprawa dla wszystkich pilotów biorących udział w pokazach. W sobotni poranek odbyły się dwa treningi, jeden dla pilotów wyjeżdżających do Francji na Slalomowe Mistrzostwa Europy, naturalnie chłopaki trenowali na pylonach. Druga ekipa wyjeżdżająca na Mistrzostwa Świata na Węgry poleciała nawigację, a był to 80 km wąż z deklaracją czasu przygotowany przez Trenera. Na koniec po powrocie z trasy czekały na nas jeszcze pachołki i celność lądowania. Slalomy rozgrywane były lokalnie na lotnisku, ja poleciałem trasę. Tuż po samym starcie złapał mnie lekki deszcz, przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zawrócić na lotnisko, rzuciłem jeszcze okiem na „Apollo11”, który leciał obok i widzę, że Piotr leci, to ja też spróbuję. Piotr natomiast później powiedział mi, że też się zastanawiał czy nie zawrócić, ale rzucił okiem na mnie i pomyślał „skoro Lojak leci, to ja też dam radę”.

Otworzyliśmy, więc czas i zaczęliśmy lecieć „węża”, deszcz po chwili odpuścił, na bieżąco kontrolowałem czas i trasę, leciało mi się bardzo dobrze i czasówkę też miałem dobrą. Jeszcze po drodze deszcze łapał mnie z 3 razy. Raz na tyle mocno, że miałem zadzwonić do trenera z powietrza, że ląduję w jakiejś wiosce, idę schować się na przystanek i przeczekać deszcz. Ale gdy już miałem lądować pogoda zdecydowanie się poprawiła, więc kontynuowałem przelot. Przed 6 pkt kontrolnym odwracam się do tyłu, by zobaczyć jak daleko jest Piotrek, bo na długiej 14 km prostej kilkanaście minut wcześniej ledwo mieliśmy kontakt wzrokowy. Niespodziewanie „Apollo11” jest za moimi plecami, pomyślałem, że pewnie deszcz ostro go złapał i „ucieka nad lotnisko”, zerkam na niego i macha do mnie ręką, odwracam się za siebie, tak zdecydowanie ucieka, bo za plecami mamy sporą ciemną chmurę, nie zastanawiam się długo odpuszczam trymery, belka speeda na maxa i ustawiam się w kierunku lotniska. Po chwili zerkam na Piotra, a on kontroluje mapę i skręca po trasie. Zaraz, zaraz czyżby leciał trasę?. Tak, on leci po trasie. Szybkie zaciągnięcie trymerów i również zawracam na trasę, niestety mijam punkt kontrolny. Wracam do rytmu i lecę po łuku pilnując korytarza lotu a także czasu na poszczególnych miejscach trasy. Kończymy trasę z Piotrem, po czym lądujemy na pachołkach. Zarówno Piotrkowi jak i mi udaje się zbić wszystkie 5 słupków. Ekipa slalomowa w tym czasie zawzięcie trenuje na slalomach.

fot. Tomasz Bartkowiak

Ja również dołączam do nich, kilka przelotów i kolejny raz celność lądowania. Jako ostatni z trasy wraca „Łysy”. Następnie wszyscy udajemy się na śniadanie. Około południa zaczynają się pierwsze bloki pokazowe, w których my również mamy latać, dzielimy się, więc na małe grupy, ja z „Kruakiem” latamy z szarfami na samej górze, poniżej „Władza”, „Młody”, „Markus” i „Krotek” a na samym dole tuż nad płytą lotniska lata „Łysy” i „Apollo11”. Warunki średnie, piękne słońce, ale też spore podmuchy wiatru. Udaje nam się wystartować i lecimy nasz pokaz. Po kilku minutach z góry widzę, że „Markus” ma spore problemy przy lądowaniu a na lotnisku pojawia się czerwona flaga, więc lądujemy wszyscy. Na ziemi dowiadujemy się, że nasz pokaz został przerwany przez organizatora ze względu na za bliskie przeloty przy publiczności oraz problemach z lądowaniem „Markusa”, kiedy to skrzydło Marka opadło na stojącą motolotnię. Wisienką na tym „torcie” była wiadomość, że jesteśmy zawieszeni na dalszą część pokazów, mimo to zbieramy pochwały od publiczności oglądającej nasz pokaz. Idziemy na obiad i czekamy na rozwój wydarzeń. Zgłaszamy swoją gotowość w kolejnym bloku pokazowym, ale nadal obowiązuje nas jeszcze „BAN” na latanie, więc podziwiamy pokazy z płyty lotniska, ale za to z pierwszego rzędu. Pokaz spodobał się nie tylko publiczności, ale również jesteśmy w krótkim spocie informacyjnym w Telexpressie. Przed blokiem nocnych pokazów udajemy się na odprawę, na której zbieramy porządny „OPeR”, organizator zarzuca nam nieład, latanie w chaosie i nie zachowanie bezpiecznej odległości. Po kilkunastominutowej dość ostrej wymianie słów, naszych przeprosinach i zarzutach organizatora dochodzimy do wniosków oraz decyzji. W pokazie nocnym może wystartować tylko 2 naszych zawodników a nasz pokaz mamy przedstawić w formie pisemnej kierownikowi startów. Mamy, więc nową nazwę naszej grupy pokazowej – HAŁOS. Zniesmaczeni wracamy na lotnisko i szykujemy „Kruaka” oraz „Władzę” do przelotu. Stawiamy też 2 pylony oraz podświetlamy je. Gdy przychodzi nasza kolei zaczyna kropić, a po kilku minutach padać deszcz. Publiczność w pośpiechu opuszcza lotnisko a my się pakujemy. Udajemy się na kolację, oglądamy mecz i ustalamy „strategię” na niedzielę. No i nastała niedziela – dzień drugi pokazów. Tomek „Łysy” postanowił polecieć jeszcze raz nawigację. „Europejczycy” znowu mieli trenować slalomy, ale po nadmuchaniu pylonów niestety wiatr nie pozwolił na trening. Udaliśmy się na śniadanie a następnie wróciliśmy na lotnisko by popatrzeć na pokazy, kolejny raz z pierwszego rzędu. Wiatr w niedzielę był zdecydowanie silniejszy, nie było mowy by ktoś o zdrowym rozsądku oderwał się od ziemi na paralotni. Udaliśmy się, więc do kawiarenki by przeanalizować naszą nawigację. Ponownie wróciliśmy na lotnisko, spakowaliśmy się i wróciliśmy do domów. I tak było w Lesznie. W najbliższy weekend latamy na lotnisku Aeroklubu Radomskiego w Piastowie. Może tam nie narozrabiamy tak jak w Lesznie  :mrgreen:

Lojak