0

„Czeska Kanada” – czyli Czech Open Jindichovy Hradec 2014

Przygotowania zaczęliśmy już w piątek. Tranzit zapakowany pod sufit dwiema trajkami, sprzętem biwakowym, jedzeniem  i „farelką” zakupioną w ostatniej chwili po sprawdzeniu prognozy na najbliższe dni. W sobotę ruszamy w trasę, plan jest taki, że dojedziemy na miejsce w sobotę o 16.00 tam rozbicie namiotów i może jakiś krótki lot. Po drodze zdzwaniamy się z Wojtkiem (już jedzie). Trafiamy na lotnisko bez żadnych problemów zgodnie z planem. Na miejscu szybko okazuje się, że niestety prognoza się sprawdza i w niedzielę o świcie 0 stopni. Szybka narada i decyzja, że wynajmujemy pokój 5 osobowy, spanie w namiocie w czasie  deszczu przy temp. 0 stopni rano to słaby  pomysł.

Wojtek dobija do nas późnym wieczorem. Plan na niedzielę rano: pobudka o 6.00 i lot zapoznawczy po okolicy.

Rano dziwnie szybko z 6.00 zrobiła się siódma i nie wiemy dlaczego J. Pakujemy manele próbujemy zbudzić Wojtka (próba nieudana). Idziemy latać tylko we dwóch. Piękne słońce oczywiście wcześniej wspomniane 0 stopni, glajt na zaszronionej trawie, nic to, odpalamy i zaraz po nabraniu 100 m banan wstępuje na nasze usta – podnoszące się mgły, jaskrawo-żółte pola rzepaku, jeziorka  i przepiękne widoki. Oczywiście nie możemy odpuścić latania w chmurkach i nisko nad polami – cudownie. Pełnię szczęścia przerywa przeszywający ból dłoni ( z zimna) i nasilający się wiatr z poranną termiką. Lądujemy i patrząc sobie jednocześnie w oczy wymieniamy (telepatycznie) nasze spostrzeżenia, potem tylko potwierdzamy jednocześnie „no, łatwo nie będzie”.  W pierwszej ocenie cały teren
b. trudny. Wszystko wygląda identycznie, mnóstwo „jeziorek” wielkości oczka wodnego na podwórku u Kowalskiego, oraz pierdylion takich samych pagórków (zasłaniających wszystko), wśród dwóch pierdylionów kępek lasów, no i nie zapominajmy o 3 pierdylionach  jeziorek. Po wylądowaniu przychodzi Wojtek. Luźne rozmowy zabierają nam resztę dnia.  Rozmawiamy z kolegami z czeskiego teamu jest bardzo fajnie i sympatycznie, szczere uśmiechy upewniają nas w przekonaniu, że jesteśmy tu mile widziani. O 20.00 zaczyna się pierwsza odprawa, krótkie objaśnienie zasad panujących na lotnisku, rozdanie map, punktów NFZ i omówienie porannej nawigacji. Zasuwamy do pokoju i siadamy do deklaracji czasowej i zaznaczania PZ. Po godzinie móżdżenia mamy wszystko policzone. Dojeżdża Krzysiek i przynosi deklaracje do wypełnienia. Zaczynamy wpisywać cyferki, nagle słyszę (dość wyraźnie) od Tomka ku…wa w deklaracji jest 7 punktów do wpisania a na odprawie podali 6.

Dobra, idziemy wyjaśnić o co kaman, spotykamy Mr. Nula i objaśniamy mu, że popełnił błąd i teraz musimy ponownie wszystko liczyć i rysować na nowo. Z promiennym uśmiechem Mr Nula powiedział „sorry”. Po wyjściu otrzepaliśmy  kolana z kurzu, mówiąc „-ale mu nagadaliśmy-„ i grzecznie poszliśmy malować jeszcze raz. W „radosnej” atmosferze oczywiście z Team leaderem w roli głównej mile spędzamy czas do 00.20. Hm 4,5 godziny spania. Budzą nas wszystkie telefony. Zimno, ciemno ogólnie słabo.  Mobilizujemy się i zasuwamy do hangaru po sprzęt. Konkurencja zaczyna się od czystego startu – tylko jeden pilot spalił. Ruszamy na trasę, otwieramy czas i dzida. Pierwsze punkty zaliczone idealnie. Dalej idzie gładko, choć na ostatniej prostej mocno trzeba esować (nasilił się wiatr). Po wylądowaniu okazuje się, że Wojtek miał awarię i musiał zawrócić z trasy. Szybkie śniadanie i kolejna odprawa, lecimy trójkąt na ekonomię. 12.00 Ważenie paliwa i do boju. PF-y kończą  a Mr Nula zmienia zdanie i wydłuża dla trajek dystans. Startujemy, idzie dobrze, świetne noszenia na prostych, snejki  wspaniale się sprawdzają  w termie. Po lądowaniu kolejna odprawa, ważenie paliwa i zadanie polegające na przeleceniu trójkąta na 2 kg paliwa i zrobienia maksymalnie dużego pola trójkąta plus maksymalna prędkość na pierwszym odcinku. Jak się później okazało to nie była nasza konkurencja. Ja miałem zaplątanego speeda i zanim go ogarnąłem to już nie wiedziałem gdzie jestem i na pewno nie byłem tam gdzie zaplanowałem. Szybko jednak się odnajduję, zmieniam trasę, którą na nowo przeliczam, ok powinno być dobrze. Zirytowany speedem,  zmianą planów i zużytym do połowy paliwem postanawiam zrobić drugi zwrot i po 2 minutach dociera do mnie, że nie zrobiłem „pętelek” na PZ – tach. Szybko też odkrywam, że mam sporo do przelecenia i może być słabo. Dolatuję jednak do lotniska ze świadomością, że mam zero za konkurencję. Wojtek ląduje 200 m przed deckiem i też ma „nula” Tomek zalicza NFZ i dołącza do grona. Krzyśkowi poszło dobrze.

Kolejna odprawa (już mamy dość) i dowiadujemy się o kolejnej nawigacji, do zaliczenia maksymalna ilość PZ i dodatkowe punkty za zrobiony dystans. Z wyliczeń wychodzi, że do zamknięcia okna czasowego można zrobić 70-80 km.  Kwarantanna, obliczenia, narysowana trasa i start. Po lądowaniu okazało się, że Krzysiek startował z opóźnieniem (zerwana linka) Tomek ok, reszta też jest zadowolona.

Idziemy spać ledwo ciepli. Na rano zaplanowane slalomy. Zgodnie z planem pojawiamy się po sprzęt. Starty i konkurencja odbywają się sprawnie. Organizator postanawia zrobić jeszcze jeden slalom. Poszło super, obstawiliśmy pierwsze trzy miejsca.

Śniadanie, i szybka wizyta w spożywczym. Wolną chwilę postanawiam wykorzystać  na wymieszanie paliwa z olejem, wyskakuję z Tranzita, prawa stopa podwija się, coś zrobiło trach  i leżę na trawie zwijając się z bólu w kostce „cudownie”  Jak kostka zamieniła się w coś dziwnego zapada decyzja o wizycie w szpitalu. Rtg nie wykazuje złamania, opatrunek z gipsu i na lotnisko – zawody mam zakończone. Po przyjeździe przychodzi informacja, że koniec na dzisiaj, ponieważ warunki nie dają szans na rozegranie następnych konkurencji. Idziemy spać. Pobudka o 4.30 koledzy w osłabionym składzie wędrują „ochoczo” na odprawę. Po dziesięciu minutach są już w pokoju i idą spać – pada deszcz. Nadrabiamy brak snu, idziemy zobaczyć wywieszone wyniki. Jest super, w generalnej klasyfikacji obstawiamy 3 miejsca w pierwszej czwórce: Krzysiek pierwsze miejsce z duuużym zapasem punktów. Tomek na trzecim, a ja na czwartym. Wojtka załatwiły siły wyższe i jest trochę niżej. Dobre samopoczucie nas nie opuszcza, stanowimy bardzo zgraną ekipę. Dalej pada idziemy spać.

Czwartek godzina  4.20 Team dalej w osłabionym składzie, po wieczornej naradzie uznajemy, że moje latanie z nogą w gipsie to nie jest dobry pomysł, zwłaszcza w kontekście zbliżających się Mistrzostw Polski i Mistrzostw Świata. Koledzy ruszają na start. Zaplanowana konkurencja to wąż z deklaracją czasu na dystansie 70 km i premia za czas wykonania zadania. Prognoza przewiduje wiatr 4 do 10 m/s. Wszystko mokre po wczorajszym deszczu, czyste niebo – nie zanosi się na dobre warunki do lotu. Organizator podejmuje decyzję o rozegraniu konkurencji. Kwarantanna, obliczenia i start. Wychodzę na lotnisko o 8.00 powitać wracających kolegów. Wszyscy już wrócili. Wymowne spojrzenia wszystkich pilotów mówią wszystko o konkurencji. Kilku pilotów odpuściło po starcie inni walczyli do końca raczej ze słabym skutkiem, wiatr okazał się mocniejszy niż w prognozie i trafienie w punkt, co do sekundy było niemożliwe.  Siedzimy przy kawie i czekamy na oficjalne wyniki z dzisiejszej konkurencji. Następna odprawa przewidziana jest na 17.00.

FOTOGALERIA – Mechy.cz

—————
UPDATE
—————
Są już wyniki porannej konkurencji. Odczucia pilotów zaraz po powrocie w większości przypadków mają odzwierciedlenie w punktacji. Tomek poleciał genialnie zajmując 3 miejsce. Okazuje się, że strategia nie robienia z glajta odrzutowca zaowocowała precyzyjnym zaliczeniem punktów przy silnym wietrze. Krzysiek na 7 co uświadomiło mu, że jego zestaw nie lata tak szybko jakby chciał 🙂 Wojtek na 8 zaraz za Krzyśkiem.
Sprawdzamy prognozę na popołudnie hm, nie wygląda to obiecująco – będzie wiało. 17.00 odprawa i informacja o następnych konkurencjach – będą slalomy po trójkącie, czysty start i celność lądowania – słodko, mamy szansę dobić jeszcze trochę punktów. Slalomy, jak pokazały wcześniejsze taski, mamy opanowane dość dobrze. Czekamy do 19.00 wiatr słabnie, jest super. Krzysiek w pierwszym przelocie ma problem z manetką (blokuje się przed bramką) i nie zamyka czasu, Tomek super, Wojtkowi też poszło dobrze. Lądowania powiedzmy szczerze – średnia krajowa wg której Polacy zarabiają zajebiście. Wyniki w totalu Open: Tomek 2 miejsce, Krzysiek 3 ja spadłem (nie latając) na 8 miejsce.

Piętek 4.30
Na odprawie pojawiły się dwie osoby Tomek i Mr Nula, wiadomo co było dalej, deszcz i dalsze odsypianie. 9.00 śniadanie i stały punkt programu: szydera i robienie jaj ze wszystkiego. W związku przerwą techniczną (pogoda) ruszamy do pobliskiego miasteczka na zakupy, cel główny to kule dla mnie na powrót do domu, w szpitalu mieli tylko takie “frontowe” z II wojny światowej w dziwnym kolorze i uznaliśmy, że słabo wyglądają.

Udało się, po poznaniu kolejnych wspaniałych (serio) ludzi z miejscowej służby zdrowia i ściągnięcia właścicielki zamkniętego sklepu z gadżetami dla para-paralotniarzy i innych połamańców wracamy na lotnisko. Szybki, wystawny 😀 obiad (chińskie zupki)  i odprawa.
Pogoda wspaniała, głównie dla miejscowych drapieżnych ptaków (nie muszą ruszać skrzydłami unosząc się 10 m nad zdobyczą). Mr. Nul – moim zdaniem w akcie desperacji, ogłasza konkurencje na popołudnie: ważenie paliwa i dwa zadania do wykonania na dwóch kilogramach. Do zaliczenia wyznaczony trójkąt na prędkość i lot na pozostałym “zapasie” paliwa jak najdalej od lotniska i powrót kończący się lądowaniem w decku. Pierwszy raz mam okazję oglądać to wszystko z boku pijąc wspaniałe piwo zagryzając frytkami przygotowanymi przez zaprzyjaźnionego szefa/kucharza – CYRK, ale wspaniały. Kilku pilotów (głównie z obcego kraju), którzy mają coś jeszcze do zrobienia, ukradkiem wylewa adrenalinę, albo inne płyny (trudno ocenić z tej odległości) z butów. Napięcie rośnie, widzę że wszyscy piloci zebrali się w jednym miejscu – czyżby zmiana planów?
15 minut później – nic się nie zmienia, no może poza ubywającym piwem i frytkami. W wolnej chwili jak się nic nie dzieje, opowiem wam więcej o miejscowych ludziach z terenu lotniska. Są po prostu wspaniali! Bardzo mi pomogli ogarnąć się w tej całej sytuacji. jeżdżąc po szpitalach i załatwiając kule, maści i inne niezbędne rzeczy (głównie legalne). Dzień po dniu wszyscy rano pytają czy jest ok z nogą i czy mi przypadkiem czegoś nie potrzeba. Hm. narada dalej trwa, wiatr się nie zmienił – ale emocje, dla  przypomnienia mamy 2 i 3 miejsce w klasyfikacji Open. Słyszę brawa i oklaski – ciekawe co to znaczy? Odbieram telefon od Tomka piiiiiiii – KONIEC- mistrzostw!!!

Wyniki zawodów – http://paramotory.kubista.info/

relacjonuje: Piotr Geło